Forum PIERWSZE POLSKIE FORUM O JENNIFER MORRISON Strona Główna

Reaktywacja

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PIERWSZE POLSKIE FORUM O JENNIFER MORRISON Strona Główna -> FanFiktion
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nisia
Lubieżna Wisienka


Dołączył: 30 Cze 2008
Posty: 1635
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:32, 12 Sie 2008    Temat postu: Reaktywacja

Odcinek 1

Lisa przerzucała strony czasopisma, szukając tematu z okładki.
"Musiałam go pominąć"- pomyślała zirytowana i zaczęła kartkować gazetę raz jeszcze, uważnie czytając nagłówki. Drzwi od łazienki otworzyły się i stanął w nich ziewający szeroko House. Przeciągnął się i patrząc na kobietę mruknął:
- Wiesz, że wyglądasz śmiesznie?
W rzeczy samej Cuddy w tym momencie nie mogłaby być traktowana poważnie, nawet gdyby ktoś postawił koło niej tabliczkę z napisem "Dziekan medycyny Lisa Cuddy". Leżała na plecach, w pozycji świecy z nogami opartymi o ścianę.
- Nie zależy mi teraz aby wyglądać mądrze, naprawdę. Jakoś nie jestem sobie w stanie wyobrazić kobiety, która wygląda mądrze w momencie, kiedy plemnik dociera do jajeczka w jej macicy, więc daruj sobie.
House mruknął pod nosem coś na temat hormonów i ich wpływu na kobiecy mózg i wszedł.

Później, w klinice, korzystając z chwilowej przerwy w nicnierobieniu, zjechał windą na dół i udał się na zewnątrz budynku. Usiadł na niskim murku, wyjął z kieszeni paczkę papierosów, następnie włożył jednego do ust i odpalił. Zaciągnął się mocno i obserwując wydmuchiwany dym zatopił się w oceanie myśli.

Jest z Lisą półtora roku, praktycznie tyle samo czasu już mieszkają razem. Zaczęło się zaraz po śmierci Amber, House jak już tylko mógł wyjść ze szpitala zaszył się w swoim mieszkaniu i gdyby nie Cuddy, pewnie nie ruszył by się stamtąd do końca urlopu zdrowotnego- no chyba, że do tego czasu umarł by z głodu a jego ciało zjadłyby owczarki alzackie. Lisa przychodziła do niego z zakupami, gotowała mu, pilnowała by jadł i pił, mył się i zmieniał odzież. House bardzo ciężko przeżył śmierć Amber, ale jeszcze mocniej skopała go reakcja Wilsona. Onkolog najpierw unikał go jak mógł, a następnie po prostu odszedł z pracy i wyjechał gdzieś na koniec Stanów. Dzięki Lisie jakoś się pozbierał, krok po kroku, najpierw bezwolnie pozwalał się dokarmiać i wyciągać na spacer czy do kina, potem po prostu przyzwyczaił się, że ona jest obok. I została. Bardzo potrzebował kogoś, by zapełnił pustkę po tym wszystkim, pustkę po Wilsonie, którego kochał bardziej, niż kogokolwiek na świecie. Dosyć szybko Cuddy wprowadziła się do niego i jakoś udawało im się żyć bez większych zgrzytów. Dwa lata temu posłałby do psychiatry każdego, kto by mu powiedział, że tak będzie teraz wyglądało jego życie. Dziś wie, że nic nie jest niemożliwe. Zmienił się. Właściwie sam nie wiedział w którym dokładnie momencie to się stało, po prostu nagle poczuł się naprawdę okropnie samotny i opuszczony a jego umysł popadł w swojego rodzaju odrętwienie. Lisa swoją obecnością sprawiała, że czuł się potrzebny i ważny, czuł że jest ktoś, dla kogo jego marne żywota mają większe znaczenie, niż czysta statystyka.

To nie tak, że był z nią z braku innych pomysłów na życie- nie, Cuddy zawsze go pociągała- tylko kiedyś, sprzed Tego Zdarzenia- jak w myślach nazywał wypadek autobusowy i jego następstwa- ponad wszystko lubił swoje starokawalerskie życie. Lubił wieczorami pić whisky przed telewizorem, brzdąkać na pianinie lub grać w pokera z kolegami i nie musieć przejmować się jeszcze kimś, kto mógłby może mieć ochotę poczuć się uwzględniony w jego planach. Lubił mieć dowolną chwilę dla Wilsona. A potem? Wszystko nagle prysnęło jak bańka mydlana. Musiał się jakoś odnaleźć w nowych realiach- i Lisa mu w tym pomogła, poprowadziła go za rękę jak dziecko we mgle.

House odpalił drugiego papierosa. Palić zaczął w czasach, gdy Wilson przestał go zauważać. Lisa nie znosiła smrodu papierosowego dymu i wiecznie zarzucała go umoralniającymi gadkami o szkodliwości palenia, wpływu na cerę i płodność, straszyła go strzelaniem ślepakami i rakiem płuc. Delikatnie się uśmiechał i dalej robił swoje.

Niedawno postanowili z Lisą, że skoro mieszkają razem i są ze sobą na serio, to zaczną starać się o dziecko. Nie mieli już po dwadzieścia lat, a ich zegary biologiczne już nawet nie tykały, ale waliły jak dzwon na wieży kościelnej. Obecnie ich starania trwały trzy miesiące i nie dawały jeszcze efektów, ale dobrze wiedzieli, że na to trzeba czasu.

House sam nie wiedział, czy czuje się gotowy na ojcostwo. Nie zastanawiał się nad tym i raczej uciekał od tych myśli, po prostu gdy pewnego dnia Lisa wyciągnęła temat, wysłuchał i zgodził się z jej argumentami. Przyzwyczaił się do zgadzania się z nią, wiedział, że ona go nie skrzywdzi.

Westchnął. Przed nim ciężki i długi dzień. Musiał dziś iść na pogrzeb Remy. Tak, Remy umarła przedwczoraj w szpitalu na zachłystowe zapalenie płuc, śmierć z tej przyczyny spotykała 85% chorych na Huntingtona. Mimo, że Trzynastka nie pracowała dla niego już od roku to czuł potrzebę pójścia na jej pogrzeb; nie tylko jako jej eks szef, ale jako człowiek, który zawsze był pod wrażeniem jej osoby. Zazdrościł jej tego, jak pogodziła się ze swoją chorobą i starała się żyć mimo wszystko. Póki jeszcze była w stanie robiła co mogła, by nieść dobro innym, udzielała się w hospicjum, odwiedzała dzieci w sierocińcu, pomagała bezdomnym. Tak, jakby starała się nadrobić całe dobro, które- gdyby nie choroba- mogłaby dawać w szpitalu jeszcze długie lata. Podziwiał Remy, jemu by się nie chciało.

House wyrzucił niedopałek i przeciągnął się leniwie. Sięgnął po laskę i miał się już podnosić, gdy usłyszał głos, który wydał mu się znajomy. Właściciel głosu szedł aktualnie tak, że rozdzielały ich wysokie krzewy i zasłaniały widoczność. Głos przybierał na sile, osoba musiała rozmawiać przez telefon bo słychać było tylko przerywany monolog. House był już pewny kogo za chwilę zobaczy, ale nie przewidział, że gdy ją ujrzy, jego serce zabije tak mocno. Jeszcze nie został zauważony, siedział i nie był na wysokości wzroku a ona chowała telefon do torebki i nie patrzyła przed siebie. W końcu Cameron podniosła wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Pierwszy raz od ponad półtora roku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nisia
Lubieżna Wisienka


Dołączył: 30 Cze 2008
Posty: 1635
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:00, 12 Sie 2008    Temat postu:

Odcinek 2

Przez chwilę po prostu tak trwali, wpatrzeni w siebie, jakby każde z nich nie było pewne, czy drugie nie jest po prostu zwidem. Pierwsza ochłonęła Cameron. Uśmiechnęła się lekko i podeszła do House'a.
- Co ty tutaj robisz?- spytała, trochę głupio.
- Jestem przejazdem, postanowiłem zrobić sobie podróż „Moje różowe, słodkie miejsca z przeszłości”- na szczęście ironia była dobrą bronią. Zawsze. Wstał i spojrzał na Cameron z góry.
- Chętnie bym poplotkował, ale nie wziąłem ze sobą papilotów i maseczki z ogórka.- Ruszył w stronę szpitala, Cameron zrównała się z nim i szli przez chwilę bez słowa.

Był na nią zły. Teraz dopiero to poczuł- może nie zły- wściekły, ale jego uczucia oscylowały na granicy rozczarowania i niechęci. Cameron, o której myślał zawsze, że zrobi dla kogoś innego wszystko w ramach pomocy, że zrobi DLA NIEGO wszystko- po prostu go zignorowała. Nie przyszła do niego ani razu, gdy zatapiał się w smutku i nienawiści do samego siebie, nie pożegnała się nawet, kiedy postanowiła wyjechać do sąsiedniego stanu. Po prostu zniknęła bez słowa, a o jej odejściu dowiedział się od Cuddy. Chyba wcale nie była taka wspaniała i tolerancyjna, jak uważał. Widać po prostu nie mogła patrzeć na niego z myślą, że swoją głupotą i nieodpowiedzialnością spowodował śmierć ukochanej przyjaciela. Tak, to była racja. Ale Cameron jako jedyna osoba na świecie- poza jego matką- zawsze potrafiła go w jakiś sposób usprawiedliwić z jego wybryków; chociaż czasem uważała, że zupełnie przesadził- wybaczała mu.
No tak, ale czegoś TAKIEGO nie zrobił przecież nigdy wcześniej...

- Na długo przyjechałaś?- przerwał milczenie.
- Właściwie trudno mi odpowiedzieć na to pytanie- odpowiedziała Cameron- być może zostanę dwa dni, być może na stałe...
Spojrzał na nią zdziwiony, ale ona patrzyła przed siebie.
- Praca tam była niesatysfakcjonująca, rozeszliśmy się z Chase'm, nigdy nie znalazłam znajomych ani nawet nie czułam się tam po prostu dobrze- właściwie nic mnie już nie trzyma- powiedziała to wszystko bardzo szybko. Zdawał sobie sprawę z tego, że chce odwrócić jego uwagę.
- Czemu?- spytał krótko. Wiedział, że zrozumie.
- No cóż, Chase zawsze lubił wchodzić szefom do tyłka. Ty obroniłbyś się laską, więc nic z tego nie wyszło, ale jego nowa szefowa nie miała ani laski, ani oporów...
- I w ten sposób Chase wracał do domu zawsze za piętnaście trzecia- powiedział bardziej do siebie niż do Cameron, przyciągając jej zdziwione spojrzenie.
- Gdzie się zatrzymałaś?- spytał zmieniając temat.
- Na razie w hotelu a jak się dowiem na czym stoję, to będę myśleć co dalej.
House przystanął.
- Gdzie złożyłaś papiery?- spytał krótko. Przystanęli obok wejścia do szpitala. Cameron nie odpowiedziała, tylko spojrzała wymownie.
- Chcesz wrócić na ER?- spytał, chociaż znał odpowiedź. Cameron kiwnęła głową. Przez chwilę patrzyli na siebie, w końcu on odwrócił wzrok. W milczeniu weszli do budynku, Cameron momentalnie została zarzucona licznymi powitaniami a on bez słowa pokuśtykał w stronę wind.

Pogrzeb- jak to pogrzeb- nie było pana z watą cukrową, słoni w czerwonych wdziankach ani tancerek go go. Był za to niski, sympatyczny ksiądz, u którego House zauważył nieudolnie maskowane początki Parkinsona; byli krewni Trzynastki, byli jego pracownicy i współpracownicy, był zrozpaczony Kutner, zakochany w Remy tą cudną, młodzieńczą miłością, dzięki której człowiek ma siłę stawiać domy i wygrywać wojny, która sprawia, że po odejściu ukochanej osoby serce zwija się jak suchy listek i opada na dno żołądka a świat rozpryskuje się na miliony cząsteczek i właściwie nie ma już po co żyć; miłością, której nie będzie już dane House'owi nigdy doświadczyć.
Przez cały pogrzeb stał z boku i obserwował innych, jego wzrok obejmował smutne i poważne twarze. Spojrzał dłużej na Lisę, która stała wśród innych pracowników szpitala, zgrabną, szczupłą Lisę w czarnej sukience z dekoltem. Znał ją na pamięć. Była jego teraźniejszością i przyszłością. Jego wzrok mimowolnie przesunął się na Cameron, która stała nieopodal, razem z Foremanem. Miała na sobie czarną garsonkę, w której wyglądała parę lat starzej, rozpuszczone włosy opadały miękkimi falami na twarz, po której płynęły łzy.

Po skończonej mszy podszedł jako jeden z ostatnich i położył na trumnie, wśród innych wiązanek i wieńców, trzynaście białych róż.

Potem wrócił do mieszkania, które świeciło pustkami, bo Lisa musiała zjawić się jeszcze w klinice. Rzucił się swoim zwyczajem na kanapę i popadł w zadumę. Myślał o pewnych wakacjach, kiedy miał dwanaście lat. Spędził je na wsi u wujka, pierwszy raz w życiu był poza miastem na dłużej, wszystko było takie nowe, inne- kury, świnie, krowy. Pomagał wujostwu przy domu i był bardzo szczęśliwy. Przed oczami przewijały mu się obrazy z tego lata- wielki zielony sad, pola kukurydzy, staw za domem.

Zdał sobie nagle sprawę, że obrazy te wywołuje zapach, który czuje w nozdrzach. Nie potrafił go zidentyfikować, przypisać, po prostu był i wywoływał wspomnienia i budził uśpione pragnienia. Wstał i pokuśtykał do pianina, usiadł na stołku i zaczął grać. Nie był to żaden utwór, którego by się uczył, a przynajmniej nie taki, którego tytuł kojarzył. Żywiołowy, wesoły. Pozwolił wspomnieniom krążyć w jego głowie, karmił je muzyką. Nagle zobaczył oczyma duszy Cameron- taką, jaką ją ujrzał rano, pierwszy raz od miesięcy- trochę zmęczoną, z błyszczącymi długimi włosami, którymi bawił się wiatr, krążący wokół nich i przenoszący jej zapach... zapach, który on teraz czuł, który obudził lawinę szczęśliwych wspomnień. Który sprawił, że siedzi przy pianinie i gra tę dziwną, nieznaną sobie piosenkę, gra po raz pierwszy od półtora roku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nisia dnia Wto 14:01, 12 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wercia214
J


Dołączył: 21 Lip 2008
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Paczyna

PostWysłany: Wto 15:13, 12 Sie 2008    Temat postu:

Uuuuu.....Nisia pięknie !! :hamster_inlove:
Lubiem takie coś czytać Gap-toothedD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PIERWSZE POLSKIE FORUM O JENNIFER MORRISON Strona Główna -> FanFiktion Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin